sobota, 23 maja 2015

Zakończenie sezonu

Ostatnie dwa tygodnie były prawdziwym krawieckim wyzwaniem. Przygotowanie gali na zakończenie sezonu na lodowisku co roku powoduje u mnie spory stres i oznacza masę pracy. Maszyna nie przestawała pracować. Przez moje ręce przewinęło się prawie 100 m rożnych materiałów. Na szczęście do pomocy miałam spora rzeszę pomocników. Wspólnie uszyliśmy 35 kostiumów dinozaurów, 27 tiulowych spódniczek, przy lekkiej pomocy babci jednej z koleżanek Matyldzi uszyłam 8 kostiumów Super Woman, jedne królikowe spodnie oraz firankę do udekorowania kartonowego okna. W tak zwanym miedzy czasie stworzyłam tunikę dla Ginette, o której wspominałam na FB, skórzaną bluzę choć raczej powinnam powiedzieć eko-skórzaną, a tak naprawdę to nie wiem jaką, bo materiał kupiony dawno i nie pamiętam, co kupiłam oraz kardigan, o którym napiszę przy innej okazji, bo powstał wczoraj i zdjęć jeszcze nie ma.


Zaczęło się od szycia dinozaurów. Zakupiłam dwie bele materiału po 25 metrów każda. Panie w sklepie uprzejmie zaprosiły mnie na kolejne zakupy w następnym tygodniu. Widać mają poczucie humoru. Sporo jeszcze zostało z drugiej beli, ale przyda się na inne projekty.






Kolejnym wspólnym wykonaniem było 27 tiulowych spódniczek. Wykonanie najprostsze z możliwych, więc bardzo dużo osób pomagało w wiązaniu pasków tiulu na gumkach. Wbrew pozorom zajmowało to sporo czasu, a decyzja o spódniczkach zapadła na cztery dni przed galą. I znowu dwie wizyty w sklepie. Dwie, gdyż zabrakło tiulu, bo źle wyliczyłam zapotrzebowanie. No cóż każdemu może się zdarzyć, ale dla mnie to dodatkowy stres.



Maskotka najmłodszej grupy tańca synchronicznego na lodzie naszego klubu. Uprzejmie dano mi jedno popołudnie na ubranie Ginette (Żinette). Dałam radę.  





Brakującymi spodniami dla niebieskiego królika musiałam zająć się sama. Znalazłam w składzie kostiumów resztki jakiegoś pluszu i uszyłam gatki. Wyglądają jak piżama, ale do stroju razem z bluza i kapturem z uszami pasują. 


Trzeba było też zająć się 8 koszulkami dla Super Women. Pani, którą widać na zdjęciach powyżej, prezentującą kostium dinozaura wycięła niebieskie koszulki, a ja ogarnęłam cala resztę.




Poszyłam też firanki do saloniku ciotki Petronili, głównej bohaterki naszej gali. Ciotka Petronila to trochę zwariowana osóbka, trochę czarodziejka, trochę marzycielka, trochę staroświecka, więc i zasłonki musiały być wesołe i w klimacie zwariowanej cioteczki.






W piątek o świcie skończyłam szyć i ozdabiać skórzaną bluzę dla Matyldy, której potrzebowała na wieczór. Wykrój pochodzi z Ottobre 2/2015. Ten numer gazety jest dla mnie kopalnia fajnych ciuszków. Podstawowe wykroje, z których można tworzyć naprawdę piękne rzeczy i modyfikować je do woli.






Dorzucam jeszcze sukienki, które szyłam w tamtym roku, tyle, że w zeszłym roku nie miałam zdjęć. Sukienek było 96, sześć uszyła moja koleżanka, resztę ja. Miałam na to niecały tydzień. Szyłam od rana do nocy. Oprócz niebieskich, były też czerwone, więc chociaż mogłam kolory sobie wymieniać, bo po uszyciu dwudziestu patrzeć już na nie nie mogłam.
W tym roku wykorzystaliśmy jedynie niebieskie.


Gala udała się wyśmienicie, ale cieszę się, że jest tylko raz w roku, bo niby każdy wie, ze trzeba zabrać się za nią kilka miesięcy wcześniej, a później i tak się okazuje, że wszystko zostawia się na ostatnią chwilę.

Pozdrawiam serdecznie,
Kamila



poniedziałek, 11 maja 2015

Wiosenna premiera

Nareszcie zrobiło się wystarczająco ciepło aby wyjść w nowej sukience. Wprawdzie musiałam użyć perswazji, bo o dobrowolnym spacerze nie było mowy, ale udało mi się w końcu wyprowadzić moja damę, żeby w plenerze pstryknąć parę zdjęć. Tylda jak nie jest w szkole, to na lodowisku, w soboty również ma treningi do południa, a po południu nie mam serca jej ciągać, bo albo odpoczywa, albo chce spotkać się z koleżankami, do tego w niedziele często zajmuje się prowadzeniem urodzin na lodowisku, więc zrobienie zdjęć jest dość skomplikowane przy jej, ale jednocześnie i naszym trybie życia.





Przy okazji pokaże spodnie, które niedawno uszyłam z materiału, o którym pisałam w tym poście. 
Obawiałam się o ich gniecenie się, gdyż w czasie szycia materiał zagniatał się, ale gotowe spodnie prawie wcale się nie gniotą, a ich prasowanie, to po prostu przyjemność.
Materiał jest dosyć ciemny, więc niestety niewiele widać.




Ponownie skorzystałam z wykroju z Burdy 03/2014, model 115, ale nie wiem dlaczego tym razem szycie sprawiło mi niemało kłopotu, musiałam ponanosić poprawki, a i tak chętnie jeszcze zmniejszyłabym obwód paska, bo spodnie na mnie wiszą. 
Szyjąc pasek ponownie wykorzystałam specjalny sztywnik do pasków dostępny również w Polsce.
Jego zaletą jest to, że wycina się odpowiednio długi pasek materiału, przykłada sztywnik, przyprasowuje i można szyć.




Jeśli okaże się, że przycięliśmy zbyt szeroki pasek, wystarczy go przyciąć.


Perforacje sprawiają, że pasek jest łatwo i równo zgiąć.



I niby wszystko byłoby pięknie, ale jest jeden minus i dla mojej maszyny jest on nie do przeskoczenia, a nazywa się "wyrabianie dziurki".
Sztywnik jest tak gruby, ze nawet cienki materiał staje się bardzo sztywny. Moja maszyna nie daje sobie rady gdy zostaje wąski paseczek materiału na wyrobienie dziurki. Blokuje się na grubych szwach, nitka się zrywa, oczka przeskakują i nie mam pojęcia jak obejść ten problem, bo ktoś kto chociaż raz próbował wypruć dziurkę, wie, że można przy tej czynności oszaleć i jeszcze zrobić dziurę w materiale.
Tym razem nawet nie próbowałam walczyć z maszyną i przyszyłam haftkę. 

Na koniec kilka zdjęć z naszego popołudniowego wyjścia. Jak nie zakochać się w lyońskiej architekturze, no jak?





Pozdrawiam serdecznie,
Kamila


niedziela, 10 maja 2015

Wspomnień urok

Przeglądając stare zdjęcia w albumie, odnalazłam wszystkie fotki sukienek i spódniczek, które uszyłam na potrzeby treningów i zawodów. Szyłam je nie tylko dla Matyldy, ale również na zamówienia dla koleżanek Matyldzi. Nazbierało się tego całkiem sporo, pokazywałam je dawno temu na moim starym blogu, ale sama miałam trudności z odlezieniem ich w natłoku innych prac. Pomyślałam, że warto trochę je odkurzyć, bo to właśnie te sukienki są moją wizytówką. Wszystkie szyte są wg moich pomysłów i projektów lub wg życzeń klientek. Szyjąc je nie korzystałam z żadnych wykrojów. Zdjęcia nie zawsze w najlepszej jakości, bo i sprzętu odpowiedniego nie miałam i wtedy jeszcze nie prowadziłam bloga, wiec pstrykałam, aby mieć jakaś pamiątkę, a nie żeby pokazywać je publiczności.
Pierwsza spódniczka została uszyta, kiedy Tylda stawiała swoje pierwsze kroki na lodzie pięć lat temu?







Później szybko uszyłam drugą z białej lekko połyskującej lycry. Spódniczka została ozdobiona brązowym kwiatkiem i koralikami. Do dnia dzisiejszego kolejna dziewczynka w niej jeździ, więc widać, że jest nie do zdarcia.






Następnie uszyłam na zamówienie jednej z mam, spódniczkę prawie identyczna jak pierwsza z zaprezentowanych tutaj. 





Kolejna trafiła w ręce koleżanki Matyldzi. 
Miałam wielki sentyment do niej, bo bardzo mi się podobała i ciężko było mi się z nią rozstać. Ale wiem, ze długo i dobrze służyła nowej właścicielce, a później trenowała w niej kolejna dziewczynka.




Przez kolejny rok Matyldzinych treningów, Tylda wolała jeździć w spodenkach i przestała domagać się spódniczek, aż do czasu pierwszych zawodów. Było to dla mnie przeogromne wyzwanie, bo nie dość, że nigdy wcześniej nie szyłam podobnych strojów, które podlegają ścisłym wymogom regulaminowym, to trenerzy też narzucili mi swoją wizję całkowicie odmienną od mojej, ale na szczęście ostatecznie nie zaprotestowali gdy uszyłam tę. Matylda jeździła wtedy do mixu rockowego z lat 50-tych. 



Kolejny rok, muzyka to "Marsz turecki" i inna sukienka. Sukienka do dnia dzisiejszego pożyczana innym dziewczynkom i ciesząca się sporym wzięciem ;)



Do tańca obowiązkowego:





Gdybym ją szyła teraz, uszyłabym ją ciut inaczej.
W tym samym sezonie sportowym zostałam poproszona o uszycie trzech sukienek dla koleżanek Tyldy.
Pierwsza z nich do tańca dowolnego o tematyce cyrkowej. Zaprojektowała ją mama dziewczynki. Góra sukienki była szyta na overlocku natomiast cały dol szyłam ręcznie. Materiał z cekinów nie chciał poddać się żadnej obróbce i modelowaniu. A mama dziewczynki miała wizję, że spódnica ma się ładnie rozkloszować. Ciekawe jak tego dokonać z ciężkim materiałem, który przy probie robienia zakładek, czy plisowania tworzył brzydkie wybrzuszenia? W końcu wpadłam na pomysł, żeby uszyć spódnicę z klinów. BINGO! Chociaż i to zadanie okazało się trudne, ale efekt został osiągnięty. Dla lepszego układania się spódniczki, pod spod zostało wszyte kilka spódniczek z tiulu.
Niestety to był dopiero początek problemów z sukienką, bo na lodzie okazało się, że sukienka przytłacza sylwetkę dość niskiej dziewczynki. W pasie trzeba było doszyć klin, który optycznie wydłużyłby tłów. I znowu szycie ręczne, dopasowywanie paska, tak żeby nie ściągał materiału z cekinów...
To była najdroższa kiecka jaką szyłam gdyby przeliczyć godziny spędzone nad szyciem na pieniądze.





W następnej kolejności powstała sukienka do tańca obowiązkowego, również szyta na zamówienie. Pani, która ją zamawiała pokazała mi oryginał i poprosiła o uszycie podobnej. W czasie szycia dysponowałam jedynie zdjęciem, bo oryginał był tylko wypożyczony do oglądnięcia.
Po prawej stronie (ciut lepiej widać to na drugim zdjęciu) jest doszyta krótsza spódniczka, która w ruchu bardzo ładnie się układała.



Dziewczynka wyglądała w niej prześlicznie, ale mama wcale nie była zadowolona. Wtedy strasznie mnie to zabolało, bo kopia w najmniejszym stopniu nie odbiegała od oryginału, pomijając dżety, ale to był wybór mamy.
I tak sobie myślę, że w tym roku uszyje coś podobnego dla Matyldy do Ten Stepa.

I ostatnia z sukienek, które tutaj na blogu nigdy nie pojawiły się, to sukienka do walca, również szyta na zamówienie, która jest jedną z moich ulubionych kreacji.




Pozostałe sukienki można znaleźć tutaj na blogu, a pewnie wkrótce pojawia się nowe, bo nowy sezon tuż, tuż.

Pozdrawiam słonecznie i bardzo wiosennie
Kamila

P.S. 
Tylko proszę nie myśleć, że wyciągam starocie, bo nie mam niczego nowego do pokazania. Ależ mam, tylko wzięło mnie na wspominki.