Nie wiem czy to jest najlepsze określenie dla tej imprezy, ale w sumie nie o nazwę chodzi.
Jak co roku wybrałam się z Matyldzią na "ID Creative" (czytaj: idee crativ, "idee" znaczy pomysł, idea, myśl; "creative" - kreatywność, twórczość), salon wystawowy gdzie można podpatrzeć, zaopatrzyć się w różnorakie pomoce i narzędzia, materiały, można samemu coś stworzyć na różnych warsztatach, spróbować swoich sił w dziedzinach, których się nie zna.
Salon odbywa się tylko raz w roku i przez rok naprawdę nie możemy doczekać się kolejnej jego edycji.
Zdjęć niestety praktycznie nie mam żadnych, bo większość wystawców nie życzy sobie, robienia zdjęć.
Mówi się trudno i pokażę tylko to co robiłyśmy z Tyldą.
Przyszłyśmy tam dosyć późno, bo od rana do południa, Matylda miała testy na lodowisku, które zaliczyła śpiewająco, a właściwie jeżdżąco. Jeździła naprawdę ślicznie i dobrze. Gdy wróciłyśmy w południe do domu, Mysia była tak zmęczona, stres zaczął ja opuszczać, że z marszu zasnęła.
Większość warsztatów odbywała się dzisiaj rano i w południe, więc tylko rozejrzałyśmy się, zorientowałyśmy się gdzie i kiedy odbywają się warsztaty jutro, a później zaczęłyśmy w spokoju zwiedzać stoiska.
Stałym bywalcem salonu jest firma PFAFF, która prezentuje swoje maszyny do szycia, hafciarki oraz overlocki.
W tamtym roku miałyśmy tam małe ścięcie z osobą prowadzącą warsztaty, bo pani nie chciała pozwolić Tyldzie uszyć kosmetyczki i musiałam jej tłumaczyć, że Tylda umie szyć, że szyje nawet na overlocku, że godzinę wcześniej szyła na innych warsztatach i nawet nie musiałam jej pomagać, że w razie czego będę stać obok niej i uszyję za nią jeśli będzie taka potrzeba. Nie, nie i nie.
Pani nie miała ochoty na zajmowanie się dziećmi.
Z jednej strony ją rozumiałam, bo wiem jak dzieciaki mogą utrudnić prowadzącym życie i ile czasu trzeba im poświecić jeśli nie dają sobie z czymś rady.
W końcu ją przekonałam, ale wyraziła zgodę bardzo niechętnie.
Tylda dała wtedy taki popis zdolności szyciowych, że panie siedzace obok przy innych maszynach zaczely popadac w kompleksy. Pani prowadzaca radykalnie zmieniła nastawienie gdy zobaczyła, że mała mucha radzi sobie z naprawdę skomplikowaną maszyną jakby nic innego w życiu nie robiła.
Z grupy chyba 8 osób, Matylda jako pierwsza skończyła swoją kosmetyczkę. Fakt, że nie bylo to nic skomplikowanego dla kogoś kto ma opanowane podstawy szycia, ale dla kogoś kto nigdy nie szył na pewno było to wyzwanie.
Gdy odchodziłyśmy pani podała Tyldzie rękę i jej pogratulowała.
Dzisiaj znowu trafiłyśmy na tę samą osobę i... kobietka poznała Matyldę ;)
Tym razem sama zachęcała ją żeby ta usiadła do maszyny i uszyła zakładkę do książki. Nawet jako "stałym klientkom" podsunęła oddzielny worek, w którym miała zapasowe, ładniejsze materiały.
Tak naprawdę to dla stoiska dziecko, które siedzi przy maszynie i tylko śmiga w te i we wte, po prostu bawiąc się z łatwością całym oprzyrządowaniem jest reklamą. Skoro dziecko daje sobie radę, to znaczy, że nie taki diabeł straszny.
Prowadząca ustawiła maszynę na powolne szycie, podpowiedziała od czego zacząć i później zostawiła nas samym sobie.
Po chwili rzuciłam okiem na maszynę Tyldy, która ustawiła ją już na własne potrzeby, czyli prędkość zwiększyła na maksa, pozmieniała wzory, a paluszki jej tylko latały po całej elektronice.
Tutaj klika, żeby opuścić igłę nawet nie patrząc
Tutaj widać na wysokości oczu przełącznik prędkości, który chwilę wcześniej był przesunięty w lewą stronę.
Motylek czeka, aż maszyna skończy sama szyć.
Prawie skończona zakładka, która w sumie nie za bardzo jej się podobała, bo kolor nitki był zbyt blady i nie było jej dobrze widać, ale jak tłumaczyłam Młodej od początku, ze musi wziąć nitkę kontrastową do materiału, to nie chciała słuchać. Skoro woli uczyć się na własnych błędach, to i niech tak będzie.
Gotowa matyldzina zakładka.
A tutaj moje małe dzieło w trakcie szycia:
I już prawie gotowe. Brakuje jej jeszcze tylko kokardki.
Jutro od rana też się tam wybieram i również juto odbędzie się małe spotkanie z moją znajomą, z którą poznałam się przypadkim, a która od lat prowadzi blog (niestety po francusku), do którego zaglądałam od dawna, tylko nie sądziłam, że jego właścicielka mieszka w moim mieście, a na dodatek od ponad roku spotykamy się dość regularnie nawet o tym nie wiedząc.
Carole, z bloga "Dis bonjour a la dame" prowadzi warsztaty na targach i jutro ma pokazać Tydzi jak uszyć narzutkę na sukienkę lub bluzeczkę, a ja w tym czasie będę zajmować się własnoręcznie wykonywaniem ozdobnych taśm.
Jeśli ktoś dotrwal aż do tego momentu, to teraz w spokoju może iść na zasłużony odpoczynek, bo rozpisałam się dzisiaj strasznie.
Pozdrawiam serdecznie
Kamila
Przeczytałam z przyjemnością! świetną masz córeczkę, możesz być z niej dumna i jaka ona podobna do Ciebie :-)
OdpowiedzUsuńDumna to jestem, ale co z niej za paskudka! Ten usmiech z pierwszego zdjecia jest bardzo mylacy. Podpis pod zdjeciem powinien brzmiec: "No koncz wreszcie, bo ile moge sie cieszyc?!". Moze z wygladu jestesmy podobne, natomiast z charakterow juz nie koniecznie ;)
Usuń